Puste (niemal) szlaki, stada chomikow (?) i koni, konstrukcje pamietajace czasy, gdy mozna je bylo nazwac mostami, wielkie gory z jeszcze wiekszymi osuwiskami – to Ala-Archa, najwieksza i najbardziej znana dolina w okolicy Biszkeku, ulubione miejsce piknikow bogatszych mieszkancow tego kraju (od passata – ale dziesiecioletniego) - wzwyz.
Na szczescie najwieksze tlumy ponoc w weekendy, wiec z przyjazdem niedzielnym wieczorem trafilismy idealnie. I juz na poczatku zaskoczyla nas nbyta wczesniej mapa, ktora – jak sie okazalo po 15-minutowym marszu – byla zorientowana na poludnie a nie na polnoc. Mielismy jednak sporo czasu w zapasie…
Na turystow czekaja dwa przybytki – hotel Ala-Archa (70$ za pokoj) i hotel Ala-Archa (12$ za pokoj). Pomylki nie ma, oba miejsca to gostinice. I polozone tuz obok siebie. Oba charakteryzuja tez ruchome ceny.
Wina – pierwszego dnia: 250 somow (drogo, ale pewnie dlatego, ze moldawskie, wiec ekstra). Drugiego – juz za 300. Trzeciego przestawilismy sie na rieczajnuju wodku z limonnoju kislotoj, za 180. I skonczyly sie interesy.
I prysznica, choc tu sprawa bardziej wyrafnowana. Bo i miejsce z pretensjami, ten drozszy hotel. Cena podstawowa jednej kapieli – 50 somow. Ale niestety, gdy chcielismy skorzystac, akurat skonczyla sie ciepla woda. I nie wiadomo, kiedy bedzie. “Ale nie martwcie sie” – uslyszelismy – “mozecie wykapac sie w jednym z apartamentow!” Tyle, ze juz za 100 od lebka. Zrezygnowalismy, I co sie okazalo? W wersji tanszej woda, wprawdzie nie goraca, ale ciepla, jednak byla…
Z innych atrakcji to lazienka zlozona ze szlauchu z zimna woda (na dworze), okna z dziurami w szybach, w wiekszosci pokoi (nie bylo kluczy, wiec drzwi pootwierane) materace w kolorze burdelowej czerwieni, i czasem lustro z karnawalowymi ozdobkami. I prawdziwa gratka dla turystow, ktorzy wczesniej wrocili ze szlaku – lakierowanie podlog!
W Ala-Archa spedzilismy 3 dni – akurat tyle, zeby przejsc wszystkie szlaki oznakowane przez Slowakow, o czym donosza porozstawane w kilku miejscach tablice. Dobrze, ze na wysokich slupach, bo inaczej moglyby byc niewidoczne spod porozrzucanych wszedzie smieci (w koncu to miejsce piknikowe).
Wycieczka do doliny rzeki Ak-Saj to pierwsze zmierzenie sie ze stromym podejsciem. Czesc z nas z rozrzewnieniem wspominala dawne wyczyny na szlakach, pozostala czesc szla rowno wyzej i wyzej. Po drodze – to jedyny przypadek- spotkalismy sporo towarzyskich turystow, wypytujacych skad jestemy. Jak sie okazalo – nie tylko dla swojej wiedzy. Ostatniego dnia w dolinie spotkalismy dwojke rodakow, ktora na szlaku dowiedziala sie, ze w okolicy kreci sie dwoje warszawiakow…
Konkrety o wycieczce: dwa punkty znaczace – wodospad (niecale 4 km) i baza aplinistow (ok. 6km – odleglosci tam nie podaja w czasie marszu). A calemu szlakowi towarzyszy mniej lub bardziej huczaca rzeka, kamienista i biala.
Wycieczka w doline Adigen byla odpoczynkiem po skalnym krajobrazie z dnia poprzedniego. Szlak wiodl nawet przez las, dosc rzadki widok, do cmentarza aplinistow i dalej, przez laki pelne koni i wyschniete/zasypane koryta strumieni. Az do przejscia – juz w drodze powrotnej, przez rzeczke Adigen. I tu trafilismy na most skladajacy sie z jednego bala drewnianego – bez barierek ani czegokolwiek, co ulatwialoby przejscie. Na szczescie, to byl juz chyba drugi most w tym miejscu, bo pod tym balem, zaleany wprawdzie juz przez wode, byl drugi bal. Mozna bylo przesuwac sie na jednym, a oblapiac rownie mokry drugi. Bylismy uratowani i prawie niemokrzy.
Konkrety o wycieczce: 4 godziny spokojnego marszu, jedno mocne podejscie na poczatku plus przeprawa przez rzeke.
Wycieczka w doline Ala-Archa. Dolina sama w sobie jest wielka. Od jej poczatku do alplagera, czyli miejsca naszego noclegu, jest 12 kilometrow. A ona ma jeszcze 18 dodatkowych, ktorymi mozna dojsc (a nawet dojechac samochodem z napedem na 4 kola) do bazy narciarskiej. I ta wielkosc jest pierwsza cecha, jaka rzuca sie w oczy. Droga sie idzie, idzie, idzie, a dolina sie nie konczy. Powoli mijamy tylko kolejne trzyipoltysieczniki. i wszystko to przy halasie Ali-Archy, rzeki, ktora juz na pierwszych kilometrach ma 8 metrow szerokosci. Dodatkowa atrakcja sa przejscia przez rzeke. Trzy w jedna strone, z czego dwa przez mosty. To trzecie – buty w rece, zacisniecie zebow i juz po chwili nie czuje sie bolu stop. Ani stop w ogole.
Konkrety o wycieczce: trasa latwa, troche wznoszaca sie, ale bez ekstremow, w wiekszosci pokrywajaca sie z droga dla samochodow; wrazen z bazy narciarskiej brak, uczestnicy nie dotarli.
Konkrety pozostale: baza noclegowa, a przynajmniej jej tansza wersja, nie zapewnia wlasciwej temperatury, wiec mimo poscieli niezbedne sa spiwory; z podobnego powodu nieoceniona jest grzalka lub kuchenka gazowa; mozna przyjechac za to bez kurtek – obok jest sklep turystyczny, gdzie wprawdzie nie ma map, kartuszy czy palnikow, ale mozna sobie sprawic ladne ubranko, zeby na szlaku sie nie kompromitowac.