Ostatnia prosta z gor - powrot z Ala-Archa do Biszkeku. Dwie opcje - taxi za 1000 somow lub pieszkom do bram parku narodowego, skad jedzie marszrutka. Wybor - po 3 dniach wycieczek - byl oczywisty: nogi. I chociaz juz kilka godzin minelo od tego spaceru, nie chca nam tego zapomniec.
Na trasie spotkalismy swietujacych Kirgizow. Na zwyczajowe pytanie "Otkuda wy" i nasza odpowiedz, dostalismy radosna informacje, ze Polakiem jest giermanskij futbolist Podolski. A najgorsze w tym bylo, ze w nasza strone, dla uczczenia tego jakze milego spotkania, wyciagnela sie reka ze stakanem. Udalo nam sie tego nie dostrzec i szczesliwie wrocic na asfalt.
A w samym Biszkeku powtorka z rozrywki. Tydzien temu peregrynacje urzedowe, teraz - noclegowe. Okazalo sie jednak, ze albo miejsc zaznaczonych na planie miasta nie ma, albo ich ceny zapowiadaja najdrozej spedzona w zyciu noc. Zostal Nomad's Home.
Nomad's Home, w ktorym zgubili nasza rezerwacje, wiec mamy pokoj wspolny z jakimi ludzmi, ktorych obudzimy wracajac na noc po wieczorze spedzonym przed komputerem i przed piata rano szykujac sie na lotnisko.
Swoja droga, kafejki internetowe maja chyba lacza modemowe. Chociaz wolno, to dzialaja. Juz 3 godzine szykujemy Wam bloga. Na 2 stanowiska, symultanicznie (6 osobogodzin)
G: Napisz o tym, ze boli mnie gardlo.
Pisze. G. boli gardlo.