Jedynym miejskim fragmentem przestrzeni jest tu plac uniwersytecki (uczelnia jest duza, wiele wydzialow - szukajac poczty odkrywamy wciaz nowe, na ulicach mnostwo mlodziezy). Plac otaczaja duze bryly budynkow, przestrzen w srodku jest uporzadkowana: pomniki bohaterow (w tym Lenina) i portrety przodownikow (???) wyznaczaja mlodziezy wlasciwy kierunek.
Pozostala czesc Karakolu (tez ta w ktorej mieszkamy) to chatki jak z ruskiej bajki: okiennice i lite bramy wjazdowe malowane na ten sam bajkowy kolor (dominuje blekit), rzezbienia wokol okien, bielone sciany. Jezdnie przed nimi sa dosc szerokie, w wiekszosci wyasfaltowane, ocienione rzedami brzoz i olch (???); od domow oddzielaja je szerokie trawniki. Na nich pasa sie pojedyncze krowy i kozy (kozy czesto na sznurku dzierzonym przez babuszke), przemykaja lub ujadaja psy, melancholijnie przezuwaja owce. Sa tez kobiety: jedne kucaja przy skrzyzowaniu lub spaceruja wyczekujaco, inne na ulicy opiekuja sie dziecmi - najczesciej calymi grupkami.
Na jednym z bazarow, w wielkiej metalowej hali, mieszcza sie jednoosobowe garkuchnie. Kobiety - kazda przy wlasnej czesci dlugiego stolu - serwuja lagmany, zagniataja ciasto, pieka pirozki w oleju podgrzewanym na przenosnym palniku. Panuje tu polmrok. W czasie deszczu blaszany dach mocno przecieka.
Po raz kolejny doswiadczamy przerw w dostawie pradu: nie ma go zawsze miedzy 23 a 5 rano, czesto takze w dzien (czy to przez te ciagle awarie jogurty, ktore kupujemy w sklepie, sa nieswieze?).
G: Przy okazji prania (nalewanie wody do kubla) przekonuje sie, ze woda w kranie jest tu niewiarygodnie brudna. Jednak naprawde zaskakuje mnie dopiero woda z kranu podworkowego: plywaja w niej paprochy.
S: Bardzo podobaly mi sie gory otaczajace Karakol. I to, ze ludzie zyja tem na luzie, wyglada to, jakby dobrze im sie zylo. Swietne bylo to, ze kierowcy trabili przed skrzyzowanie zeby dac znac, ze jada, a nie ze zlosci.
Na wieczornym spacerze rozmawiamy (G i S) ze strazakami. Najwyrazniej chca, zeby sfotografowac ich, kiedy beda wyjezdzac na sygnale. Wycofujemy sie po angielsku.
Zupelnie po godzinach docieramy na pustoszejacy bazar. Pozamykane kontenery, smieci, ostatni sprzedawcy zbieraja stragany. Wyrostek lapie mnie (G) za reke krzyczac "Hello". Czy ta atmosfera ciagle mi sie podoba?
Kiedy wracamy, juz po zmierzchu, wielkie stado wron (?) obsiada drzewa w parku uniwersyteckim. Kazda galaz ma na sobie kilku mieszkancow, mocno ugina sie pod ciezarem. Skad ich tu tyle? W dali, w gorach bija pioruny.