Przed wyjazdem wizyta w muzeum Przewalskiego. (Zmarl 20 pazdziernika o 9 rano, po tym jak 5 pazdziernika, napiwszy sie w przerwie polowania wody z rzeki, zarazil sie tyfusem.) Wysiadamy z marszrutki w srodku niczego: droga, pole, droga, pole. Kiedy docieramy do kasy, okazuje sie, ze bilety wydrukowano jeszcze w Kirgiskiej Republice Radzieckiej (17 lat temu). Uderza nabozny stosunek do Przewalskiego (bogate zbiory dotycza nie tylko jego podrozy, ale i dziecinstwa, wujkow, wykladow w Warszawie...). W muzeum wypchane zwierzaki - z jednej wyprawy nasz bohater potrafil przywiesc 10 zwierzat i 300 ptakow, choc podrozowali tylko w dziesiatke. W muzeum poza zwierzakami, jak duch, stara wyschnieta przewodniczka, zagadujaca niezrozumiale po rosyjsku lub niemiecku (tu brak spojnosci opinii).
W deszczu lazimy po parku. Teren wokol muzeum jest zaskakujaco dobrze utrzymany. Spaceruja po nim krowy i kury, ale z dala od glownej alejki.
Opuszczamy miasto w towarzystwie dwoch kolesi. Maja powiesc nas bryka przez gory do Kegen w Kazachstanie. Nasze brzuchy juz podleczone (podejrzani: wszechobecny tluszcz barani oraz gruszki kupione na rogu od damy, zwanej w nastepstwie wydarzen "trucicielka"). W deszczu zegnamy sie z Kirgistanem.