Podroz do tego miasta, ktorego nazwa funkcjonuje w kilku wersjach w samym Kazachstanie (Czimkent w Almatach, Szymkent w samym Szymkencie), rozpoczela sie wieczorem, od wejscia do pociagu relacji Almaty-Aktobe.
M.: Zupelnie jak w Orient Expressie! Dywan na korytarzu, fredzle zwisajace z kap pokrywajacych lozka w przedziale, zaslony, stolik, muzyka w przedziale, a na sam koniec, po otwarciu drzwi wagonu w Szymkencie, prawodnik przetarl porecze, zeby podrozni nie pobrudzili sie wysiadajac!
Poinstruowani przez prowadnika wiemy, ze nie wolno nam pic spirytualiow, ale wino, ktore mamy, ujdzie.
Przekonalismy sie tez, ze tureckie toalety to nie rozwiazanie narzucone lokalsom, ale ich wybor - kazdy wagon wyposazony byl w jedna turecka i jedna "normalna". Do tej pierwszej stale byly kolejki, do drugiej wchodzilismy, kiedy tylko zechcielismy.
Zaskakujaca byla trumna pod siedzeniami - calkiem spory pojemnik na bagaze, ktory wykorzystalismy na wstawienie tam naszego prowiantu - w koncu 18 godzin jazdy wymaga odpowiedniego przygotowania. Skutek - obkupieni jak kretyni, wychodzimy z pociagu z dodatkowymi torbami ze slodyczami, owocami, zupkami chinskimi...
Wychodzimy uprzedzeni przez kazachskiego konduktora, ze trafimy na tlum Uzbekow, ktorzy beda bardzo glosno do nas mowili i robili wszystko, zebysmy skorzystali z ich pomocy. Mial racje...