Geoblog.pl    marcepan    Podróże    Azja Srodkowa    "Nowy kraj, nowe nadzieje"
Zwiń mapę
2008
11
wrz

"Nowy kraj, nowe nadzieje"

 
Uzbekistan
Uzbekistan, Toshkent
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5864 km
 
Mielismy jechac pociagiem. Okazalo sie, ze pociag jest, w poniedzialki o 3.20 rano. Pozostal nam autobus - w motelu dowiedzielismy, ze z kazdego dworca autobusowego jezdza czesto do stolicy Uzbekistanu. W droge!

11.30 - wychodzimy z motelu i jedziemy na pierwszy awtowakzal

12.00 - dojezdzamy marszrutka, szybki marsz - zeby nie uciekl. Nietrafiiony. Z tego dworca nic do Raszkientu nie jezdzi, trzeba przejechac przez cale miasto na inny. Dzieki poradzie pani z informacji wiemy, ze dowiezie nas bezposrednio marszrutka nr 110. Niestety, pani pomylily sie kierunki i spedzilismy troche czasu na przystanku w zla strone

12.30 - po wycieczce przez cale miasto dojezdzamy na wlasciwy dworzec, dowiadujemy sie, ze "gazela" zaraz odjedzie, jak tylko zbierze ludzi. Ale tu niespodzianka - nie ma szans na dojazd do Taszkientu, busy jezdza tylko do granicy panstwa. Czyli potrzebujemy juz teraz wymienic tengi na uzbeckie somy, bo nie wiadomo, co bedzie na granicy.
Niestety, na tym miedzynarodowym dworcu nie ma kantoru, najblizszy - w miescie.

13.00-14.30 - zalatwiamy uzbeckie somy i jemy obiad na dworcu, w koncu pora zrobila sie odpowiednia; idziemy na stanowiska busow, a tam stoi ta gazela, ktora miala zaraz odjezdzac... Ladujemy sie.

15.00 - czekamy jeszcze na pelne zapelnienienie pojazdu i w koncu ruszamy. Cel: Tole Bi, przejscie graniczne niedaleko Taszkientu.

17.15 - Dojezdzamy. Tlumy handlarzy, przechodniow, taksowkarzy, obstepuja nas, dotykaja plecaki, interesuja sie nami. I oferuja przejazd na inne przejscie graniczne, bo to podobno obsluguje tylko Kazachow i Uzbekow. Pogranicznicy potwierdzaja dodajac, ze mamy czas do 20-tej, bo potem zamykaja oddalone o 60 km przejscie.

Mamy dosc slaba pozycje przetargowa w dyskusji z taryfiarzami, ale M. zdecydowanie odsyla tlum kierowcow i mamy chwile oddechu. Pojawia sie starszy kierowca, ktory chce nas przewiezc za niemal polowe mniej. Zgoda. Jeszcze taksowkarz, ktory pierwszy nas wypatrzyl na granicy namiawia nas na swoje uslugi, mimo ze nasze plecaki trafily juz do lady starszego pana.

18.15 - docieramy na docelowe przejscie, jeszcze tylko wymiana dolarow, zeby zaplacic taksowkarzowi (pogranicznik zapytany o kantor wskazal tlum cinkciarzy) i jestemy gotowi do przekraczania.

18.30 - pierwsza kazachska bramka i pierwsza dyskretna propozycja do P. (10 USD od duszy z porozumiewawczym usmiechem i mrugnieciem)

Potem nastepna bramka z pytaniami o bron, narkotyki, itp. Szybko i sprawnie, bez problemow.

Trzecia bramka - prawdziwa kontrola paszportowa. Okienko dwa metry nad ziemia, otwiera sie co pewien czas, wtedy trzeba podac dokument. Czujemy sie jak hobbici. Ale tez poszlo szybko. Obie te bramki juz w budynku, wypelnionym przez tlum Tadzykow.

Czwarta bramka - dwie budki, do jednej kolejka (Tadzycy), druga pusta. Zapraszaja do pustej. I znow oczekuja dychy USD od lebka, przekonujac, ze w kolejce jest 700 Tadzykow i jesli nie zaplacimy, to bedziemy czekac 2-3 godziny, wiec nie zdazymy przed dwudziesta... Argument, ze konsul zabronil placic na granicy, ucina rozmowe, ale trafiamy na koniec kolejki. Kilkunastoosobowej. Gdzie ta siedemsetka?

W miedzyczasie karimaty G. i P. staja sie obiektem dokladnego obmacywania przez pogranicznikow i celnikow...

Dochodzimy znow do czwartyej bramki, rozdzielaja nas do obu budek, odsylajac wczesniej tych, ktorzy juz staneli za nami. Zostajemy sami. Odpytuja. Rozmowa z P. zajela tyle czasu, co w sumie z M., S. i G. M. musi potwierdzac, ze G. nie ma meza, a potem opowiedziec szczegolowo, jakie mamy plany w Uzbekistanie. P. opowiada o wszystkim, pytany o sytuacje zawodowa i odwiedzone dotychczas panstwa.

Piata bramka - jeszcze jedna kontrola paszportowa po stronie kazachskiej i trafiamy do strefy miedzypanstwowej. Rezygnujemy z jazdy wozem zaprzezonym w osla, idziemy pieszo, przechodzac przez budowane posterunki graniczne.

19.00 - juz po pierwszej paszportowej kontroli uzbeckiej, doganiamy znajomych Tadzykow w kolejce do kolejnej budki. W kolejce, nad graniczna rzeczka/kanalem - maly piknik bananowo-jablkowo-czipsowy. Komary tez maja uczte.

19.45 - dochodzimy do uzbeckiej kontroli celnej (do kolejki oczywiscie), mamy juz nawet wypelnione deklaracje celne (dane osobowe, ilosc wszelkiej waluty, itp). Na miejscu okazuje sie, ze potrzebujemy dwoch egzemplarzy. Ekspresowe uzupelnienia.

20.15 - juz po kontrolach. M. znow musiala opowiedziec celnikowi o naszych planach. Zupelnie ciemno, a do Taszkientu 70 km. Ale i tak, nauczeni, odpieramy pierwszy atak taksowkarzy. Idziemy schowani za jadacym TIRem i docieramy do straganow. Okazuje sie, ze syn sprzedawczyni jezdzi tanio jako taksi wiezie nas do "betonowki" - glownej drogi z przystankami autobusowymi. Nie daje sie jednak namowic na jazde do Taszkientu, bo... nie ma prawa jazdy! Na szczescie znajduje sie kolejny chetny, bo przystanek nie jest ba tyle wazny, zeby zatrzymywaly sie na nim przejezdzajace autobusy.

Sama podroz do Taszkientu to jak podroz batyskafem - przy zwyklych swiatlach malo widac, wiec kierowca co chwila wlacza dlugie i przeciwmgielne. Dzieki temu z mroku wynurzaja sie ciezarowki bez tylnych swiatel, a kierowcy wolniejszych pojazdow wiedza, ze zaraz beda wyprzedzani.

Po wjezdzie do Taszkientu kierowca sie rozgaduje i opowiada o mijanych obiektach. Jako ze palacz, dostaje zapalniczke.

22.00 - Docieramy na dworzec kolejowy. Moze pociag do Nukusu z 18.15 jeszcze nie ruszyl? Pudlo.

Wg informacji dworcowej - pociag bedzie w srode, za 6 dni. Szukamy rozwiazania. Przy drugiej wizycie pani w informacji znajduje pociag poniedzialkowy, ale za to pani w kasie - nawet piatkowy! Dla nas idealnie, tyle, ze to sklad rosyjski, wiec dwa razy drozszy niz uzbecki. Ale i tak nie mamy tyle miejscowej waluty, wiec zakupy odkladamy na jutro, na piatek. Jak sie okaze - na szczescie.

Kiedy S. i P. penetruja kolejne punkty kasowo-informacyjne, trafia sie przyjaciel, 40-kilkuletni facet znajacy kilka slow po polsku. Proponuje nocleg naszej czworce w swoim mieszkaniu, swoje perfumy, swoja chalwe i swoja wizyte w Warszawie.

23.00 - Nie korzystamy z tej oferty i umykamy do dworcowej komnaty otdycha na nocleg. Ale miejsc brak. Pani (duza blondyna, konkretna) z wlasnej inicjatywy obdzwania inne noclegi i poprawia nieaktualne numery telefonow w naszym przewodniku. Kazda rozmowe zaczyna od pytani, czy przyjmuja cudzoziemcow. Udaje sie. Jedziemy.

23.30 - Jestemy w hotelu.

120 kilometrow w linii prostej z Szymkentu do Taszkientu to 12 h podrozy, 5 kontroli kazachskich i 3 uzbeckie, 4 przejazdy marszrutkami, 1 przejazd gazela, 3 taksowki i 1 autem z kierowca bez prawa jazdy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
AniaRet
AniaRet - 2008-09-17 23:30
Gratuluję udanej przeprawy granicznej i odporności na taksówkarzy. Po takich hockach - klockach nie ma siły i czasu na kłótnie:)) pozdrawiam
 
AniaRet
AniaRet - 2008-09-17 23:31
meza, meza, nie wiem o co chodzi... to jakaś choroba??? Jest na to szczepionka???
 
PawelD
PawelD - 2008-09-17 23:39
przeprawa godna pozazdroszczenia... trudno zapomniec i fajnie pozniej powspominac ;). pozdrawiam.
 
 
marcepan
Piotr Stasia Marta i Gosia
zwiedziła 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 42 wpisy42 62 komentarze62 247 zdjęć247 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
21.08.2008 - 04.10.2008