Ranek w Hotelu Taszkient. Wciaz nie ma ani kropli (nowej) wody, w dodatku zapach stal sie nie do wytrzymania. Do Mojnaku musimy wyjechac o 8 lub o 9 (informacje o godzinie jazdy autobusu sa niespojne), wiec decyzja o ewakuacji do innego hotelu zapada blyskawicznie. Realizacja tez bluskawiczna: szybka jazda, sprawna negocjacja, dobra cena, plecaki w pokojach. Lecimy.
Informacje skad jedzie autobus tez sa niespojne. Biegamy miedzy przystankami, w koncu (stwierdziwszy, ze autobus bedzie o 9, skoro o 8 sie nie pojawil) lokujemy sie na wygodne oczekiwanie w cieniu Hotelu Taszkient (naprzeciwko domniemanego przystanku). Nagle pojawia sie ni mniej ni wiecej, tylko aniol z Krakowa na rowerze, informujac, ze policja nie pozwala tu zatrzymywac sie autobusom, i informujac, gdzie mamy isc (wazne: siedzimy po prostu na lawce kolo hotelu, nie na przystanku).
4 godziny w jedna strone (a w tym upale wydaje sie, ze to 8 godzin...). Nasz transport na ten dzien to stary, pomalowany na czerwono, krotki Ikarus. Wyglada na to, ze moze zepsuc sie w kazdej chwili (potwierdzeniem tego, jest trwajaca ponad pol godziny, przeprowadzona przez 5 mechanikow/ochotnikow naprawa podczas jednego z postojow).
Wzdluz calej dlugoscie pojazdu, wewnarz, przy podlodze poprowadzono rure (goraco, mozna sparzyc sie w stope). Nie mozemy dojsc do konsesnusu w kwestii, czy jest szansa, ze to rura wydechowa.
W bagazniku wieziemy chyba wszystko. To znaczy torbe z arbuzami, rower, torbe melonow. Ktos za nami ma na kolanach siatke surowych ryb.
Wieksze postoje sa same w sobie niesamowite. Otwieraja sie drzwi, ktos tam wysiada. Wtem wpada kobieta trzymajac wysoko miske somsow i melodyjnie nawolujac. Za nia kolejna, kolejna, kolejna. Przepychaja sie, wciskaja towar wpol juz ugotowanym pasazerom, stawiaja miski na siedzeniach, licza pieniadze, nawoluja, zachwalaja, troche sie awnaturuja. Kiedy wyjdzie pierwsza partia, wpada nastepna. A jak te spoznione biegna do tego autobusu! Leca miedzy ludzmi z miska lub blacha somsow czy pirozkow, wpdaja do autobusu zasapane, z zapachem cebuli i tluszczu, i teraz te zachwalaja, podtykaja pod nos, przepychaja sie.
Po drodze P zyskuje nowego znajomego, Sultana. Bardzo zyczliwy i szczerze zaiteresowany. Wypytuje co kazde z nas robi zawodowo, pyta o zone i dzieci P. (rzecz jasna, to tutaj standard), ale tez z iloma osobami w Warszawie mieszka P. Sam zajmuje sie uprawa, handlem lub gotowaniem ryzu. Jedzie do Mojnaku do zony, cieszy sie, ze bedziemy odbywac wspolnie tez kurs powrotny.
G: Jadac, spedzamy 4 godziny w upale w jedna strone. Sa ludzie, dla ktorych takie otepiajace, dlugie podroze sa codziennoscia: pomyslec o tym to dobre cwiczenie dla wyobrazni.
P: Im chyba upal tak bardzo nie przeszkadza. W czasie jazdy zamykali okna, bardziej bojac sie wiatru niz goraca.
ZNOW KRAJOBRAZ
G: Po drodze mnostwo wyschnietych koryt rzek. To przejmujacy widok.
P: Pierwszy raz widzialem katastrofe ekologoiczna nie tylko na fotografii.
G: Uprawy bawelny ciagna sie tu po horyzont. Dzieci, zamiast do szkoly zapedzane sa na te pola, do zbiorow. Jak maja kiedykolwiek zyc lepiej, jesli zamiast sie uczyc smaza sie na polach? Najgorsze jest to, ze oni tam nic poza ta bawelna nie maja. Ktos kiedys zadecydowal, ze beda uprawiac wlasnie ja. To nie tylko zabralo im morze, ale i nie daje im zadnych szans na rozwoj.
P: Rzeka, ktora zasilala bawelne cofa sie, i powierzchnia upraw sie zmniejsza. W ten sposob umiera ta monokultura.
WRAKI
Na wraki mamy 1,5 godziny. W cieniu jednego z wrakow jemy dosc absurdalne rybki z puszki, robimy zdjecia, zbieramy muszle. Przechadzamy sie wsrod ostrych krzakow, po piachu ktory calkiem niedawno byl dnem morza.
G: Te przerdzewiale statki w porcie ustawione sa jak na wystawie.
MOJNAK
M: Trudno sfotografowac i opisac pustke Mojnaku.
G: Niewyobrazalne sa dla mnie tutejsze temperatury, od +50 do -45 stopni Celsjusza. Jak mozna zorganizowac sobie zycie w takich warunkach? Na przyklad, jak zbudowac domy, w ktorych da sie mieszkac i latem i zima?