Z Nukusu jedziemy do Beruni Damasem, popularnym tutaj autem marki Daewoo, minibusem mieszczacym akurat nasza czworke z bagazami, kierowce Ruslana i jeszcze jedna osoba na przednim siedzeniu. Musimy sie dostac do znanego nam juz Urgenchu, skad odjezdza pociag do Samarkandy.
Z Nukusu do Beruni jest okolo 150 km, z Beruni do Urgenchu ok. 20, ale nie udaje nam sie znalezc nikogo chetnego na bezposrednia jazde. Jak nam tlumaczy kierowca, jazda z Beruni do Urgenchu oznacza przejazd przez granice prowincji (Karakalpakstanu i Chorezmu), a z tym wiaza sie "finansowe problemy" dla kierowcy, ktory musi oplacac sie na rogatce.
Ruslan okazal sie bardzo rozmownym, mlodym Uzbekiem (Karakalpakstanczykiem?). Podroz rozpoczal od stwierdzenia, ze nie jest dobrym ("czystym") muzulmaninem, bo dobry muzulmanin nie boi sie smierci i jedzie do Afganistanu. A on sie boi i jezdzi tylko taksowka. A poza tym, jak wiekszosc miejscowych, pije wodke. Za to, w przeciwienstwie do swoich ziomkow, nie jada psow.
Przy przesiadce w Beruni robimy sceny negocjacyjne (nie ma normalnych autobusow, do wyboru busy i taxi). Podchodzimy, pytamy o cene, zniecheceni odchodzimy, pytamy innych. A wszystko to w towarzystwie taplajacego sie w kaluzy burka. Patrzymy niepewnie. Szaszlyk? Plov?
W koncu znajdujemy busa, ktory za rozsadna cene jest gotow nas zawiezc do Urgenchu. Ladujemy sie do srodka, plecaki na podlodze i wolnych siedzeniach (powierzchnia podlogi wszystkich nie pomiesci). Spodziewamy sie, ze zaraz ruszymy, ale nagle kierowca doprowadza jeszcze dwie panie i wpycha plecak M. na jej kolana. Szykuje sie kolejna jazda w puszce pelnej ludzi i tobolow. W takich warunkach nie jedziemy. Kierowca godzi sie, ale zada 50% wiecej. Na to my sie nie godzimy. Wysiadamy demonstracyjnie, zabierajac plecaki. Zrobilismy dobrze, bo za "busowa" cene wiezie nas rozklekotana wolga (juz druga tego dnia).
Na dworzec w Urgenchu docieramy na 2 godziny przed odjazdem pociagu, ktory juz stoi na peronie. Dla czekajacych tlumow to ostatnia chwila na wsiadanie. Po kilku minutach poczekalnia pustoszeje a peron jest pelen podroznych kucajacych w cieniu wagonow pod oknami swoich przedzialow z bagazami. My ruszamy dopiero na obiad i zakupy.
W pociagu, zgodnie z oczekiwaniem, znow goraca. I to tak, ze 8 mlodych mezczyzn z sasiednich przedzialow spedza czas topless. Wg M. nawet upal nie usprawiedliwial takiego neglizu.
Chlodzacy sie na korytarzu P. zagadniety zostal przez mezczyzne o wygladzie doswiadczonego trampa. Po konwencjonalnym "where are you from?" okazuje sie, ze to kolejne spotkanie rodakow. Rozmowa z podroznikiem, turystykiem, botanikiem tropikalnym z Wielkopolski przenosi sie do naszego przedzialu.
Przedzialu, w ktorym mimo jazdy temperatura nie spada, a nas zaczyna draznic niemily zapach. Karale?
A wrazenia z samej jazdy?
S.: Po mojej lewej stronie byla pustynia i pelnia ksiezyca, a po prawej - pustynia i gwiazdy.
Do Samarkandy trafiamy o 4 rano. Okazuje sie, ze najblizszy pociag do Buchary dopiero za 8 godzin.
G.: Dworzec senny. Przysypiajaca kasjerka. Przysypiajaca pani z toalety. Przysypiajacy podrozni.
M.: Dworzec gigantyczny, majestatytyczny. Biorac pod uwage liczbe kursujacych pociagow, chyba tylko wzgledy polityczno-propagandowe pozwalaja zrozumiec ten rozmach.
Zdjec z dworca oczywiscie nie ma i nie bedzie, bo to obiekt o znaczeniu strategicznym. Wolimy nie narazac sie na problemy.
S.: Na dworcu jest komora otdycha, szansa dla nas. Okazuje sie jednak, ze dostepna tylko dla obywateli Uzbekistanu.
Co robic? Decydujemy sie na awaryjny nocleg (?) w hotelu Registan. Obiekcie, ktory najlepszych lat na pewno nigdy nie mial i nic nie wskazuje, zeby ich doczekal. Brud, lozka trzeszczace przy kazdym ruchu jak pocierany i wyginany styropian i etazna lezaca w koszuli nocnej na pietrze pustego niemal hotelu, laskawie wydajaca nam klucze.
Do Buchary docieramy przedmiotem dumy Uzbekow, szybkim pociagiem Shark. Szybkim, czyli ok. 280 km pokonuje w niecale 3h. Wagony z klima, ale i z nie pootwieranymi toaletami. I pelne smieci. Teraz juz wiemy, co Uzbecy robia ze swoimi odpadkami, bo na ulicach, w przeciwienstwie np. do Kirgistanu, ich nie widac.